Za wikipedią: Asertywność: w psychologii termin oznaczający posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. Jest to umiejętność nabyta.
Z powyższej definicji wyławiam dwa elementy, według mnie, kluczowe: wyrażania oraz nienaruszających. Jeśli chcesz być naprawdę asertywnym, to powinieneś wyrażać własne zdanie, a nawet wyrażać emocje i postawy. Ktoś mówi np.: Kobiety są mniej inteligentne niż mężczyźni. Jeśli jesteś w towarzystwie i słuchasz tej osoby, ale nic nie powiesz: osoba mówiąca i pozostali uczestnicy spotkania będą przypuszczać, że się z tą opinią zgadzasz. Jeśli nic nie powiesz: nie jesteś asertywny. To jest tak, jakbyś bał się wyrażenia swojej opinii. Mechanizm, który za tym stoi to rzeczywiście lęk: najczęściej przed odrzuceniem. Myślisz: skoro nikt nie protestuje to pewnie wszyscy myślą tak samo, a tylko ja myślę inaczej. Ale mimo że się z tą opinią nie zgadzam, to nie chcę być wyśmiany, zakrzyczany, wykluczony ze spotkania.
Po co Ci ta asertywność?
Ale o co chodzi? Niech sobie o Tobie myślą, co chcą. Po co masz się narażać? Rzecz w tym, że skoro wszyscy myślą, że jesteś podobny do mówcy, to Ci wszyscy pozostali mogą Cię odrzucić (bo oni myślą inaczej, ale też tego nie wyrażają). I w rzeczywistości nastąpi Twoje wykluczenie ze stada, ale z powodu Twojego braku asertywności.
Do czego brak asertywności może prowadzić? Do tego, że jeden agresywny (nie mylić z asertywnym) narzuci (choćby chwilowo) swoją postawę innym. Często nie tylko swój pogląd, ale może ten pogląd wprowadzić w czyn, np. wyśmiewając, znieważając publicznie jakąś kobietę. Albo nawet zaatakuje ją fizycznie, gdy ona się z jego zdaniem nie zgodzi. I znowu, nie interweniujesz ze strachu. I kilkadziesiąt osób w autobusie robi podobnie. A dlaczego nic nie robisz? Bo nie wierzysz, że inni coś zrobią, nawet gdybyś Ty zareagował. Co to mówi o Tobie? Że nisko oceniasz tych innych. To jest tak jakbyś myślał: Ja jestem lepszy od innych. Oni na pewno mi nie pomogą, gdy się wtrącę. A sam przecież nie dam mu rady. A co jest w tym najgorsze? Wszyscy myślą to samo, z tym że każdy o sobie dobrze, a o innych nie tak dobrze.
Przykład z życia
Zdarzyło mi się kiedyś w autobusie zareagować, gdy pijak agresywnie zaczepiał jakąś kobietę. I ta kobieta powiedziała głośno na cały autobus: Panowie, zróbcie coś! Nie wiem, kto ruszył pierwszy, ale było nas kilku. Odciągnęliśmy pijaka od tej kobiety, ktoś poprosił, żeby kierowca zatrzymał autobus i agresor został dosłownie wyrzucony z autobusu. Czułem się potem świetnie. Myślę, że pozostali uczestnicy zdarzenia też. No, może z wyjątkiem tego pijaka.
Przykład mniej skrajny, z mojego doświadczenia. Szef palił papierosy w swoim pokoju. Jednak dym i (dla mnie bardzo przykry) zapach przedostawał się do pokoju, w którym pracowałem ja i dwie inne osoby. Te dwie osoby nic o tym nie mówiły. Może im to nie przeszkadzało, a może bały się, że szef je znielubi, gdy mu zwrócą uwagę. Zaryzykowałem i asertywnie zapytałem:
Szefie, czy Szef chce nas wysłać do Nieba?
Jak to?
Bo Szef nas tak codziennie okadza.
I szef przestał palić w swoim pokoju. Nie zauważyłem też, żeby mnie od tego znielubił. A od współtowarzyszy niedoli usłyszałem: Brawo. Okazało się, że dym i zapach papierosów im też przeszkadzał.
Dlaczego nie warto być agresywnym?
Dlatego, że agresja rodzi agresję. A postawa osoby, która Ci się nie spodobała (ta postawa: nie osoba) nie musi koniecznie wynikać z agresji tej osoby lub lekceważenia Twoich potrzeb.
Wróćmy do przykładu z paleniem papierosów. Mógłbym powiedzieć Szefowi: Zgodnie z polskim prawem nie wolno palić w pomieszczeniach pracowniczych. Startuję z postawy Ja jestem OK. Ty nie jesteś OK. I zostałoby to zapewne odebrane jako odzywka agresywna: pouczam swojego Szefa o czymś, o czym On sam powinien dobrze wiedzieć.
Asertywność: ja jestem OK, Ty jesteś OK
To właśnie o postawę Ja jestem OK. Ty jesteś OK chodzi w asertywności, gdy pojawia się słowo nienaruszających (praw i psychicznego terytorium innych osób). Bo przecież, w przykładzie z papierosami, Szef mógł nie zdawać sobie sprawy, że dym się wydostaje z jego pokoju. W rzeczywistości nawet jakby przeprosił, mówiąc: Jak palę to zawsze otwieram okno. A potem już nigdy w swoim pokoju nie palił.
W przykładzie wypowiedzi Kobiety są mniej inteligentne niż mężczyźni jest cały wachlarz możliwości pomiędzy milczeniem a agresywną wypowiedzią: Co ty bredzisz, głupku? Ja staram się asertywnie używać formuły: Rozumiem, że masz takie przekonanie. Ale ja go nie podzielam. Przekonania rodzą się z bezpośrednich doświadczeń i dla osób, które dane przekonanie w sobie w wyrobiły, są tożsame z prawami przyrody (choć prawami przyrody nie są). Kiedyś próbowałem przekonywać innych, że nie mają racji. W ich odbiorze sprowadzało się to do tego, że chciałem im wykazać, iż to ja mam rację. I jak się temu bliżej przyjrzeć, jest w tym sporo prawdy. Jeśli uważam, że to ja znam prawdę, a ktoś inny się myli to chyba właśnie (podświadomie?) uważam, iż w tym obszarze jestem lepszy. Czyli Ja jestem OK. Ty nie jesteś OK (bo się mylisz). A taka postawa rzadko prowadzi do sukcesu. Patrz: Chcesz mieć rację, czy relację?
Przekonania a asertywność
W mentoringu (coachingu)😊nie pracuje się z przekonaniami, mówiąc Klientowi: nie masz racji. Natomiast namawia się Klienta do dostrzeżenia, iż w sferze, której dotyczy, jego przekonanie mogą występować inne przekonania. Te przekonania czasem mogą być przeciwne do tego, które on wyznaje. Namawia się też Klienta, aby zobaczył, jak może rozumować ktoś, kto ma inne przekonanie. W ten sposób Klient dostrzega, że przekonania ograniczają dostępność pewnych zachowań, działań. Również, że Jego przekonanie Go ogranicza.
A Ty? Jak wygląda Twoja asertywność? Jesteś asertywny tak często, jak chcesz? Kiedy nie jesteś? Co powoduje, że nie jesteś? Chcesz to zmienić?
A może uważasz, że asertywność to jakiś amerykański wymysł? Należy po prostu walić prawdę prosto z mostu, nie przejmując się niczym ani nikim? A jak druga strona sobie coś złego o nas pomyśli? To jest to wyłącznie jej problem.
To jest właśnie najbardziej przykre, że ta druga osoba w spotkaniu z prawdą ustawi się na zasadzie, że ona sama nie jest okey.
Jakby ludzie, którzy się upierają przy swoim, brali pod uwagę że jakaś prawda oczywista jest nią, a oni się mylą, to nie wpadaliby w stres z powodu że są gorsi, bo się na przykład pomylili. To głupie, a dużo ludzi tak myśli. Tutaj wychodzą przekonania i jakieś nie najciekawsze modele wychowania. Kompleksy personalne ludzi utrudniają komunikację.
Nie trzymają się wtedy faktów, a w tym jakiejś prawdy oczywistej, tylko na przykład nagle staje się dla takich ludzi ważniejsze żeby za wszelką cenę udowodnić, że to oni mają rację. Jakby racje były najważniejsze. Zwłaszcza, że tyle rzeczy podlega subiektywnej ocenie i jest kwestią perspektywy. Ale piszę o prawdzie jakiejś oczywistej, o fakcie przyjmijmy. I w takiej rozmowie stajemy się ofiarami kogoś, komu trzeba ustąpić.
Bo na przykład i to zawsze się dzieje z jednym moim rozmówcą: pojawia się wściekłość i agresja. Ta druga osoba robi się wściekła, że ktoś ma rację i że ona się pomyliła. Ta osoba stara się utrzymywać wrażenie nieomylnej. I widać coraz bardziej, jak doprowadza ją do wściekłości, jak się myli. Wychodzą jakieś wyimaginowane schematy myślenia o sobie samym, jako osobie idealnej i nieomylnej. A potem wychodzi perfekcjonizm, który jest wynikiem frustracji i brakiem akceptacji. Okazuje się, że gdzieś tam na dnie, siedzi takie coś, co zamiast być łagodnym w usposobieniu i pokornym, i przyznać się do porażki, bo nikt nie jest nieomylny: to cały czas podnosi ten popękany od upadków wizerunek własnego wymyślonego ideału.
Ale czasami zauważyłem, że to jest po prostu bardzo proste i wynika z uporu maniaka i brzmi 'Bo nie i chuj’. I to jest wtedy najgorsze, bo widać wtedy, że to nie jest nabyte, jak wiele naleciałości. Ale jakieś krnąbrne, samolubne, może nawet głębiej siedzące w charakterze ludzi zamkniętych na świat, którzy się tacy czasami rodzą. I nic do nich nie trafia, a wszystko ich irytuje. Ech.
Jak rozmawiać z takimi agresorami, których już drażni samo to, że ktoś ma w ogóle inne zdanie niż oni?
Ale przeczytałem kilka świetnych rzeczy tutaj. Jedną z nich jest to zdanie, że nie należy wchodzić w dyskusje z osobą z wysokim poziomem stresu. I ja bym, jeśli chodzi o ludzi, którzy uwielbiają manipulować dla swoich własnych korzyści, dodałbym jeszcze, że nie należy dać się wciągnąć podchwytliwymi pytaniami w dyskusję. Oczywiście, dla racjonalnego człowieka, nie ma podchwytliwych pytań, tylko po prostu pytania i tyle. Ale zauważyłem ludzi, którzy celowo i z premedytacją, konstruują pytania tak żeby sobie samemu w rozmowie w dialogu z druga osobą na nie odpowiedzieć. Zupełnie tak jakby prowadzili monolog, w którym utwierdzają się w swojej idealności, nieomylności. I że są po prostu bogami.
Zło wcielone czy to zło nabyte? Oczywiście, że nabyte. Wcielone są tylko predyspozycje do zamykania się na świat, co trzeba w sobie rozwijać by samemu się rozwijać. Ale i tę ideę ktoś musi zasiać. Bo z nich dalej tworzą się tak uparci ludzie, że aż trudno uwierzyć, jakie głupoty pieprzą, jak się z nimi rozmawia.
I najważniejszą rzeczą jest, myślę, niestety to, że do końca nie znamy ich historii. I na przykład nie wiemy, czy jakieś traumatyczne wydarzenie, czy leki nie wpływają na zawężoną świadomość tego człowieka.
Kangurze,
Dużo piszesz o drugiej osobie. Mało o sobie.
Większość Twojego wpisu dotyczy Twoich ocen tej drugiej osoby. Te oceny są niepochlebne.
Ja nie znam tej osoby, ale myślę sobie, że:
– nie ma pewności, że Twoje oceny są obiektywne: Ocenianie innych, cz. 1.
– jeśli ta osoba uświadamia sobie, że tak ja oceniasz, to wasza rozmowa nie może wyglądać dobrze: ocenianie innych, cz. 2, błędne koło przekonań.
Z drugiej strony: jeśli ta osoba jest rzeczywiście tak toksyczna jak to opisujesz: warto rozważyć ograniczenie z nią kontaktów. Nie 'naprawiaj’ innych. Jeśli potrzeba, 'naprawiaj’ siebie.
Pozdrawiam
Krzysztof